sobota, 21 lipca 2012

Najnowsze zakupy

Czerwiec był bardzo skromnym miesiącem pod względem zakupów kosmetycznych, za to lipiec... pod tym względem lipiec to jest to, co tygryski lubią najbardziej :-)

Zaszalałam pod dwoma względami - zakupy naturalnych kosmetyków, ale o tym nie dzisiaj, oraz zakupy w stosunkowo młodej drogerii i-lovebeauty.pl. Przyznam, że troszkę sobie zaszalałam :-)



Dorwałam wreszcie olejek Vatika, tak często o nim słyszałam, że oczywiście musiał się znaleźć w mojej łazience. Zapach bomba!
Zachwycona recenzjami kupiłam spory zapas (nie przyznam się, jak duży :-) ) maseczek do włosów Marion ocet z malin. Jeszcze nie próbowałam, zastanawiam się, czy na moje jednak dość długie włosy nie będę zmuszona zużyć całej przy jednej aplikacji... Z firmy Marion kupiłam również psikadło do włosów zapewniające termoochronę, prostujące włosy oraz zawierające filtr UV.

W okresie letnim zrezygnowałam z hybrydowego manicure (skuszę się pewnie przed ewentualnym wyjazdem wakacyjnym), więc zrobiłam małe zapasy lakierów. Lakiery z firmy elf w kolorach: Coral Dream, Nude oraz Champagne. Na tę konkretną markę skusiłam się po korzystaniu z matowego top coatu, no i te opakowania... Bardzo mi się podobają. Póki co użyłam tylko koralowego i już po jednym dniu widzę odpryski, ale nie chcę przesądzać o ich jakości. Kupiłam również wysuszacz lakieru z firmy Eveline. To jest mój pierwszy wysuszacz, przyznam, że spodziewałam się bardziej spektakularnego działania - nie wiem, czy to jest kwestia jakości tego konkretnego, czy może mojego mylnego wyobrażenia o działaniu takich produktów?


Kilka drobiazgów do twarzy: Ziaja żel pod powieki ze świetlikiem, nie do stosowania na co dzień, ale czasem rano po ciężkiej nocy moje oczy potrzebują takiego kosmetyku. Obok korektor, utrwalacz do brwi Dalia Onyx w kolorze brązowym - tu już też mogę powiedzieć, że jestem zachwycona :-) Kupiłam kilka saszetek kremu BB, którego używam na co dzień. Pomyślałam, że warto mieć w torebce na wypadek nocowania poza domem. Co prawda w takich sytuacjach jestem w stanie przetrwać bez makijażu, nie mam jakieś obsesji na tym punkcie, że nie wrócę do domu po jakimś całonocnym spotkaniu bez idealnego make-upu. Co to, to nie :-) Ale zdarzają się wyjątkowe sytuacje, pojawiają się nagłe zaczerwienienia, podrażnienia i raz na kilka miesięcy żałuję, że nie mam przy sobie czegoś, czym mogłabym choć trochę przykryć twarz będąc niespodziewanie poza domem. I teraz będę już przy sobie mieć małe koło ratunkowe :-)


I na koniec zakup, na widok którego najbardziej mi się świecą oczy - paletka Sleek Oh So Special. Ja ciągle jeszcze się nią zachwycam, kolory prawie wszystkie do mnie pasują, uwielbiam malować się przy jej pomocy i tak po cichu zastanawiam się nad kolejną... :-)

Jestem zadowolona z zakupów, mam co testować, czym się bawić i już się na to testowanie bardzo, bardzo cieszę :-)

czwartek, 19 lipca 2012

Sos musztardowo - miodowy

Pomyślałam, że podzielę się z Wami prostym przepisem na najpyszniejszy sos do sałatki ( super ze szpinakiem!).
Rzadko bo rzadko, ale jednak zdarza mi się kupować sałatki na mieście. Nieważne jaką wybierałam, zawsze musiała być z sosem musztardowo - miodowym. Skoro to dressing był tym, co skłaniało mnie do wydawania 20 zł na porcję sałaty, postanowiłam sama taki stworzyć. Jakie było moje zdziwienie, kiedy faktycznie osiągnęłam wymarzony efekt :-)




3 łyżki musztardy
3 łyżki płynnego miodu
1 łyżka octu balsamicznego
1 łyżka oliwy z oliwek
sól, pieprz


Składniki cierpliwie mieszamy ze sobą i po chwili możemy się delektować. Ja uwielbiam, może ktoś z Was również szukał takiego ideału :-)







I jeszcze widok, który urzekł mnie podczas wczorajszego biegania...







wtorek, 17 lipca 2012

Pędzlem po oku

Zanim zaczęłam swoją przygodę z blogowaniem, kiedy jeszcze nie oglądałam tak namiętnie filmików na YT w ogóle nie myślałam o używaniu pędzli do makijażu oczu. Pędzle owszem - do pudru, do bronzera, ale do oczu? Pewnie z domu wyniosłam to, że oko maluje się przy pomocy aplikatorów dołączanych do cieni :-)

Oczywiście jak to ja, po obejrzeniu filmików, na których zawsze używane są pędzle do makijażu oczu, musiałam takie sobie kupić i wypróbować. Oto mój zakup: zestaw 5 pędzli do makijażu oczu z firmy Ecotools oraz pędzel do pudru również z Ecotools.


Zdecydowałam się na Ecotools, ponieważ z jednej strony bardzo dobrze o nich mówicie a z drugiej nie są zbyt drogie (za pierwszym razem nie chciałam wydawać fortuny, bałam się, że idea makijażu oka przy pomocy pędzli może mi jednak nie przypaść do gustu). Zapłaciłam 50 zł za zestaw oraz 29 zł za pędzel do pudru.

Pędzel do pudru okazał się świetny, makijaż jest ładnie wykończony, naturalny, jestem bardzo zadowolona :-) Ale wracając do głównego tematu - zestaw składa się z 5 pędzli oraz lnianego etui z lusterkiem (przyda się do przewożenia pędzli). W zestawie znajdziemy:
- pędzelek do aplikacji cieni na całą powiekę,
- pędzelek skośny do cieni,
- pędzelek do rozcierania cieni,
- pędzelek do aplikacji cieni,
- pędzelek do punktowego aplikowania cieni.

Użyłam zestawu kilka razy i.... WOW! Przez kilka dobrych lat męczyłam się z aplikatorami, przy pomocy pędzli wszystko robi się jakoś łatwiej, przyjemniej, naniesienie cieni na dolną powiekę nigdy nie było takie proste :-)

Dla większości z Was to żadna nowość, ale może ktoś męczy się tak, jak ja do tej pory, może któraś z Was nie jest przekonana, czy warto - podpowiadam, że warto. Trochę żałuję, że tak długo zwlekałam, to naprawdę robi różnicę. Ale cóż, człowiek ciągle się czegoś uczy i odkrywa coś nowego :-)

sobota, 14 lipca 2012

Na celowniku: włosy!

Witam i obiecuję, że to już koniec zaniedbywania :-)

Chciałabym Wam dziś co nieco napisać o mojej pielęgnacji włosów. Nie będzie to taki szczegółowy rozkład jazdy z opisanym każdym krokiem. Na ten moment odpuszczę sobie opisywanie szamponów, odżywek, bo zeszły one na drugi plan. Chcę napisać kilka słów o olejach, których używam. Olejów używam od ponad 2 miesięcy i już widzę niesamowitą różnicę, bardzo dobrze służą moim włosom (które są moim oczkiem w głowie :-) ), na chwilę obecną nie wyobrażam sobie pielęgnacji włosów bez olejów.






Kosmetyki, których używam to :
- olej lniany tłoczony na zimno
- surowe masło Shea
- olejek z Alverde paczula i czarna porzeczka

Szykują się małe zmiany, kończący się olejek z Alverde zastąpi któryś z Alterry oraz wreszcie będę miała okazję wypróbować osławioną Vatikę.






Olejów używam dość często, przynajmniej dwa razy w tygodniu, czasem trzy - włosy myję codziennie, myjąc je rzadziej pewnie i rzadziej używałabym olejów. Najczęściej nakładam je na suche włosy, parę razy zdarzyło mi się wcześniej zwilżyć włosy hydrolatem, ale szczerze mówiąc nie zauważyłam żadnej różnicy. Lubię nakładać olej na całą noc, czasem nakładam go na 2-4godziny przed myciem głowy. Jeśli nie chcecie spać z olejem na włosach to spokojnie możecie ponosić go przez kilka godzin przed myciem włosów, efekty też będą zauważalne.
Z reguły olej nakładam tylko na włosy, mniej więcej od połowy ich długości. Jednak dwa razy w miesiącu olej nakładam również na skórę głowy, delikatnie wmasowując.
Najchętniej sięgam po olej lniany, moje włosy go lubą. Używam go też wtedy, kiedy nakładam olej na skalp. Ma charakterystyczny zapach, który dość szybko traci swoją intensywność. Moje włosy dosłownie go piją, zauważyłam, że muszę go nakładać dwa razy więcej niż innych płynnych olejów. Jeśli nie przeszkadza wam jego zapach, określany jako orzechowy, choć wg mnie niewiele z orzechami ma wspólnego - wypróbujcie, może Wasze włosy też go polubią :-)




Oprócz oleju lnianego używam też mieszanki masła Shea z olejkiem Alverde. Delikatnie ogrzewam masło Shea, aby miało rzadszą konsystencję, dolewam odrobinę olejku w celu uzyskania jeszcze bardziej płynnej postaci, ułatwi to aplikację. Zapach tego surowego masła Shea bardzo mi się nie podoba, dodatek pachnącego olejku rozwiązuje problem :-) taką mieszankę zostawiam zawsze na całą noc, chcę dać szanse wchłonięcia się wszystkim składnikom. Nie przeraźcie się, kiedy rano Wasze włosy będą okropnie posklejane - masło wraca do swojej stałej postaci. Szampon bez silikonów, ciepła woda, dwukrotne umycie włosów i nie ma śladów :-)




Sposób użycia za nami, teraz parę słów o wpływie na włosy. Zauważyłam, że moje włosy są gładsze, miękkie, nie puszą się, końce nie są wysuszone, mówiąc krótko - są po prostu zdrowsze i piękniejsze :-) Zaryzykuję stwierdzenie, że poza tym moje końcówki przestały się rozdwajać, a żaden ze specyfików, który to obiecywał, niestety nie miał takiego wpływu na moje włosy.

Podsumowując - polecam z całego serca. Jeśli macie jakieś "ale" do swoich włosów, jeśli też dbacie o nie bo uważacie, że są atrybutem kobiecości - wypróbujcie, jestem pewna, że będziecie zachwycone tak, jak ja.

czwartek, 5 lipca 2012

Czerwcowe zakupy

Oj, nie było mnie tu przez chwilę... Jeszcze tylko kilka takich dni i wracam, parę pomysłów na notki w głowie jest, więc niech tylko się to wszystko wokół uspokoi...
Ale co  by się nie działo, musiałam znaleźć chwilę, aby pokazać moje czerwcowe zakupy. Skromne, bardzo, ale mogę zdradzić, że planuję poszaleć w internetowych drogeriach troszkę, więc lipiec będzie bardziej obfitym miesiącem :-)

A przechodząc do zakupów:

-krem do mycia twarzy Alterra, 9zł: trochę już poużywałam, jestem zadowolona i pewnie na dłużej zagości w mojej łazience. Nie zmywa mojego (delikatnego) makijażu oczu, ale też specjalnie mi to nie przeszkadza, ponieważ i tak zmywam potem oczy płynem micelarnym. Dla mnie jest to miła odmiana, do tej pory, jeśli używałam żelu do mycia twarzy, to były to produkty z działaniem przeciwtrądzikowym (pozostało mi to przyzwyczajenie z okresu dojrzewania :-) ) i teraz czuję, że moja cera potrzebowała czegoś zdecydowanie delikatniejszego, lżejszego. Dla mnie super!
-mleczko do ciała Ziaja Kozie mleko, 13zł: nie wiem, co mnie podkusiło do zakupu tego mleczka, poszłam tylko pooglądać balsamy, ale bardzo mi spodobała konsystencja i zapach - trudny do określenia, taki zwyczajny zapach kremu, a mnie powala na kolana...
- kremowe mydło pod prysznic Ziaja Pomarańczowe masło, 6zł: to był impuls, powąchałam i... wiedziałam, że muszę to mieć! Zapach rozkrojonej pomarańczy, intensywny, naturalny, z nutą goryczy skórki pomarańczowej. Utrzymuje się w łazience, na skórze niestety nie. Chyba muszę kupić jakąś gąbkę, bo bez jej użycia nie bardzo umiem je spienić... :-) Cena, pojemność, zapachy - myślę, że mydła Ziaji zagoszczą u mnie na dłużej. Aż sama się dziwie, że ostatnio kupuje produkty tej marki, przez lata omijałam je szerokim łukiem...
- pomadka Rimmel Airy Fairy, 20zł: to już chyba klasyk, kiedy nazwa obiła mi się o uszy poszłam i kupiłam w ciemno i nie żałuję - ladny, subtelny kolor na co dzień, pasuję do wszystkiego i podobno każdemu. Cena, wg mnie jak na Rimmel trochę za wysoka, ale raczej nie odstraszy mnie w przyszłości od zakupu.

- lakier do paznokci Lovely, czarny, ok. 5zł: wybrany najtańszy z możliwych, dla sprawdzenia, czy spodobają mi się czarne pazurki - podobają się, a lakier trzyma się zadziwiająco długo...
- lakier do paznokci Bell, mięta?, ok. 13zł: próbuję przekonać się do pasteli, chociaż na paznokciach, jest ciężko :-) dobrze się nakłada, trwałośc bez rewalcji, ale oba lakiery przekonaly mnie, że lakiery z Inglota absolutnie nie są warte swojej ceny - maluje się nimi dużo gorzej, nie wiem dlaczego od zawsze byłam im wierna, nadchodzą zmiany!
- matte finisher ELF, 13zł: już o nim pisałam, mimo słabej trwałości lubię, lubię, lubię i polecam dla odmiany.
- a w tle mój nowy nakrapiany kwiatek :-)

I to już koniec, tak jak mówiłam jest skromnie, ale - pewnie się ze mną zgodzicie - najważniejsze, że z zakupów jestem bardzo zadowolona.
A teraz czas na jakieś śniadanko i dalej w to zamieszanie.... :-)

środa, 20 czerwca 2012

Matowe pazurki

Miałam ogromny problem, aby samej zrobić sobie przyzwoite zdjęcie, ale musiałam się pochwalić swoim najnowszym, upragnionym nabytkiem: matujący top coat z elf - efekt możecie zobaczyć poniżej :-)


Efekt matowych paznokci spodobał mi się od razu, kiedy tylko takowe zobaczyłam w Internecie (nie spotkałam nikogo na żywo z takimi paznokciami). Najbardziej podobają mi się matowe paznokcie w kolorze czarnym, ale będę eksperymentować też z innymi kolorkami.
To co mogę powiedzieć po jednym dniu używania - strasznie widać smugi pozostawiane przez pędzelek, ale pewnie jest to kwestia techniki. Ja bardzo rzadko maluję paznokcie - od stycznia robię manicure i pedicure hybrydowy, paznokcie maluję wtedy, kiedy odrosty już są okropne, a ja nie mam czasu pójść do kosmetyczki :-) Właśnie jestem na takim etapie, ale teraz, przez te kilka dni przed robieniem pazurków będę się cieszyć matowym efektem.
To, co już zdążyłam zauważyć - taki super efekt mamy przez ok pól dnia po użyciu top coatu, potem mamy coś pomiędzy matem a półmatem. Na szczęście top coat wysycha w mgnieniu oka, więc spokojnie można pazurki zmatowić rano przed wyjściem z domu.

Ciekawa jestem, czy wszystkie lakiery matujące mają to do siebie, że najfajniejszy efekt jest tylko przez jakiś czas po użyciu?
Podobają Wam się takie paznokcie? Ja ciągle nie mogę wyjść z zachwytu :-)

piątek, 15 czerwca 2012

Mały dodatek

Pokażę Wam mój wczorajszy zakup. Nie jest to nic specjalnego, natomiast jest to pierwszy tego typu dodatek w mojej szafie, ciekawe jak będę się z nim czuła. Na co dzień stawiam na minimalizm, wręcz przesadnie, mam na sobie z reguły 2-3 kolory (dominuje oczywiście czarny), więcej uważam za zbrodnię :-) Zatem możecie się domyślić, że i z dodatkami u mnie nie jest najlepiej.

Ale czas na zmiany! Zakupiłam taki oto beżowy, pudrowo-różowy  kwiatek. Przez przypadek, musiałam po prostu zagospodarować jakoś pół godziny w galerii handlowej, weszłam do sklepu o niewiele mi mówiącej nazwie Glitter i oto jest, z 50% zniżka, czyli za 12,45zł.



Pomyślałam, że ciekawie ożywi moje ciemne, jednokolorowe sukienki, kupiłam go z myślą o granatowej, podoba mi się to, jak się razem komponują.

Już czuję, że moja kolekcja tego typu dodatków (nie wiem, czy mogę to też nazywać broszkami?) szybko się powiększy :-)

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Recenzja: Carmex Moisture Plus (peach)

Czas na powrót do tematu kosmetyków :-) Dziś moja opinia o "luksusowym" Carmexie Moisture Plus w odcieniu brzoskwiniowym - peach.
Kupiłam go na allegro za 14,50zł, razem ze zwykłym Carmexem w sztyfcie. Ostatnio będąc w rossmannie zauważyłam, całkiem szeroki wybór Carmexów. Dla mnie to bylo wielkie zaskoczenie, oczywiście pozytywne, dzięki temu na pewno na jakiś jeszcze się skuszę.
Dlaczego w ogóle postanowiłam wypróbować produkty tej firmy? Główną przesłanką był fakt, że podobno pomaga zapobiegać opryszczce. Nie liczyłam na cuda, ale dziewczyny, których też dotyczy ten problem pewnie wiedzą, że w walce z tym paskudztwem robi się wszystko, co mogłoby pomóc :-) Póki co nie chcę oceniać produktów Carmexu pod tym względem, ponieważ maj nie był zbyt łaskawym miesiącem dla moich ust. Carmex na pewno nie pomógł mi w zapobieganiu opryszczce, mam nadzieję, że nie działał w drugą stronę, ponieważ w maju opryszczka atakowała mnie aż trzykrotnie. Niemniej testuję dalej, może to był tylko taki zły miesiąc i okaże się, że systematyczne stosowanie - głównie tego zwykłego Carmexu - działa pozytywnie na ten problem.

Wracając do produktu - na zdjęciu poniżej ciekawe porównanie koloru na opakowaniu oraz koloru sztyftu, niesamowita różnica. Poza tym, nie wiem jak Wy, ale ja tego koloru na pewno nie określiłabym, jako peach :-)


PLUSY:
+ kolor - mimo tego, że odcień na początku bardzo mnie zdziwił, kolor jest bardzo fajny (choć nadal twierdzę, że nie jest to odcień brzoskwiniowy), kolor półtransparentny, lekko różowy zarówno na moich, dość ciemnoczerwonych ustach, jak i na jasnych ustach mojej mamy - moje rozjaśnia, jej lekko przyciemnia :-) dodatkowo kolor możemy stopniować, o ile pryz jednym pociągnięciu usta są lekko podkreślone i błyszczące, o tyle przy 2-3 uzyskujemy już bardziej intensywny odcień złamanego, ciemnego różu
+ połysk - to jest raczej błyszczyk, niż szminka, który oprócz delikatnego koloru nadaje ustom przyjemny połysk. Usta nie są sztuczne, błyszczące lecz delikatnie rozświetlone, idealny naturalny efekt na co dzień.
+ nawilżenie - tu nie ma co się rozpisywać, naprawdę przyjemnie nawilża usta
+ usta są niesamowicie miękkie, delikatne, kiedy mamy go na ustach. Nie jest to taki efekt, jaki mamy po pomadce, ani taki, jak po użyciu błyszczyka, naprawdę przyjemnie się go odczuwa na ustach
+ jest to kosmetyk, który możemy nakładać bez użycia lusterka, co dla mnie jest bardzo ważne, nie wyobrażam sobie poprawiania makijażu ust gdzieś "na szybko" w biegu pomadką, obawiałabym się o efekt :-) tutaj Carmex jako taki codzienny błyszczyk super się sprawdza.
+ opakowanie - ładne, nieiwelkie, delikatne, praktyczne - czego chcieć więcej :-)
+ i na koniec ogromny plus za filtr SPF 15, może 15 nie jest rewelacyjnym filtrem, ale dla mnie ważny jets sam fakt posiada filtru przez pomadkę/błyszczyk

MINUSY:
- trwałość - dość szybko znika z ust. To nie jest kosmetyk, który reklamuje się jako trwały, więc nie jest to zarzut, po prostu stwierdzenie faktu. Aplikacje trzeba powtarzać kilka razy w ciągu dnia - mi nigdy nie udaje się do tego zmusić :-)

Cenę ciężko mi zakwalifikować do plusów lub minusów - jest do przyjęcia, ale nie jest to jakaś rewelacja. Nie zwróciłam uwagi na to, ile taki Carmex kosztuje w Rossmannie.

A tak wyglądają moje usta z jedną delikatną warstwą, właśnie taką różową poświatę daje nam Carmex Moisture Plus Peach :-)


Wybaczcie ewentualne niedoskonałości, zdjęcie robione już po wieczornym demakijażu :-)


PODSUMOWANIE:
W moim odczuciu świetny produkt do codziennego stosowania, do makijażu, w którym usta nie grają głównej roli. Z czystym sumieniem polecam! Ja zapewne kiedyś skuszę się na drugi dostępny odcień - Pink, ciekawa jestem, czy w tym przypadku kolor też jest zaskoczeniem :-)

niedziela, 10 czerwca 2012

Zrobić coś EKO

Dziś będzie krótki post o sadzeniu sosny :-)

Tak, tak, o sadzeniu sosny. Ale nie mam tu na myśli sadzeniu gotowej sadzonki, o nie, to byłoby za proste ;-)
Skorzystałam ze specjalnego zestawu, dzięki któremu bierzemy udział w sadzeniu sosny od samego początku. Zestaw składa się z trzech ziarenek sosny, doniczki, podłoża kokosowego oraz oczywiście instrukcji.


Jak widzicie nie jest to takie proste, najpierw trzeba trochę zadbać o te ziarenka, ale jeśli w rezultacie ma wyrosnąć z tego potężne drzewo, to warto :-) Jeśli coś mi z tego wyrośnie (bo niestety nie mam dobrej ręki do roślin), to oczywiście zasadzę moje sosenki w lesie, ale przez pewien czas będę mieć w domu nietypowego "kwiatka".
Wiem, że zasadzenie drzewa, to jedno z typowo męskich zadań, ale postanowiłam, że to będzie też taki mój mały dobry uczynek dla środowiska :-)

I na koniec namoczone ziarenka, nie wiem jak wy, ja zdziwiłam się, że są one aż tak małe.



piątek, 8 czerwca 2012

Orzechy z nutą słodyczy

Oglądałyście mecz? Ja tak! I aż sama się sobie dziwie, jakie emocje we mnie wzbudził i jak mnie poruszył :-)

Mecz oglądałam w domowym zaciszu, więc potrzebne było małe co nieco do chrupania. Już miałam ochotę po prostu uprażyć pestki słonecznika (pycha!), kiedy coś mnie tknęło, trochę pokombinowałam i tak powstały orzeszki z miodem :-) Nigdy nie jadłam takich kupnych, więc ciężko mi porównać z moimi. Te domowej roboty wyszły super - posmak miodu jest bardzo delikatny, są fajną odmianą dla słodkich przekąsek.

Na patelnię wsypałam półtorej garści orzechów arachidowych niesolonych, dodałam dwie łyżeczki miodu oraz ok. jednej łyżeczki masła. Kiedy miód i masło się rozpuściły, chwile pomieszałam i podprażyłam i już, odstawiłam aby lekko ostygły. Takie letnie są super, odstawione na dłuższy czas mogłyby się posklejać.

Jeśli, tak jak ja, lubicie sobie czasami coś pochrupać to polecam taką odmianę, kiedy znudzą wam się słone, wytrawne orzeszki, migdały, pestki, czy co tam jeszcze lubicie chrupać :-)

poniedziałek, 4 czerwca 2012

Recenzja: oliwka w żelu Ziaja

Dziś krótka recenzja jednego z majowych zakupów: oliwka w żelu do masażu ujędrniająca firmy Ziaja.



PLUSY:
+ kolor - może nie jest to najważniejsza cecha kosmetyku do nawilżania, ale... kolor żelu jest dokładnie taki sam, jak kolor opakowania, w moim przypadku intensywnie niebieski. Po otwarciu pudełka od razu robi się przyjemniej :-)
+ rzeczywiście nadaje się do masaży, z żelowej konsystencji zmienia się w warstewkę oliwki, więc dłonie ciągle mają poślizg, a nie sprawia, że wszystko dookoła jest tłuste, jak to robią oliwki w płynie
+jeśli lubicie taką lekko tłustą skórę po oliwce, to tu można uzyskać taki efekt, bez rozchlapywania, rozlewania oliwki dookoła :-)

MINUSY:
-zapach - nie jest może strasznym minusem, bo jest dość przyjemny, ale jednak chemiczny, wolę przyjemniejsze, naturalne, apetycznie owocowe zapachy preparatów do ciała
-wydajność - nie wiem, czy to moja skóra tak wchłania kosmetyki, czy ten produkt jest tak bardzo niewydajny... używam od początku maja, co 3-4 dzień i już zostało mi go niewiele, na jedno lub dwa użycia
-konsystencja fajna do masażu, do stosowania na co dzień już nie tak bardzo - "działanie przez masowanie", coś w tym jest, bo trzeba się trochę namasować, a nie zawsze jest na to czas lub ochota po porannym prysznicu
-nawilżenie nie jest rewelacyjne, jeśli kosmetyk zmusza mnie do dłuższego wcierania, to chciałabym czuć, że moja skóra potem jest intensywnie nawilżona, odżywiona



PODSUMOWANIE:
Polecam, jeśli lubicie być masowane, świetnie się do tego nadaje a konsystencja zmusza do dłuższego masowania :-) Na co dzień, jako oliwka po kąpieli - odradzam, są lepsze kosmetyki. Kiedy chcę wetrzeć coś na szybko używam oliwek ( ta się tu nie sprawdza, teraz króluje u mnie porzeczkowy olejek Alverde), a kiedy mam ochotę coś dłużej powcierać to wolę użyć masła do ciała bądź gęstego balsamu, który da mi lepsze nawilżenie.
Ja osobiście w najbliższym czasie tej oliwki nie kupię. Może kiedyś, ale z przeznaczeniem wyłącznie do masażu.

EDIT:
Pierwszy raz spotkałam się z opakowaniem przystosowanym do nabierania kosmetyku rękoma z ostrymi brzegami (wypustkami, chyba tak to powinnam nazwać) w środku, na dnie. Nabieranie ostatniej porcji kosmetyku skończyło się brzydką raną na opuszku palca! To tak w ramach przestrogi :-)

piątek, 1 czerwca 2012

Peeling cukrowy

Dziś kolejny kosmetyk domowej roboty, tym razem peeling cukrowy.

Na początek ok 2 łyżeczek masła Shea przełożyłam do miseczki i odstawiłam na chwilę, aby zmiękło (trzymam je w lodówce). Dodałam ok 3 łyżek zwykłego cukru, kilka kropli olejku zapachowego ( u mnie cedrowy; zapach lasu nie jest moim ulubionym zapachem, użyłam go ze względu na jego właściwości) oraz oliwki do ciała - na oko, do uzyskania odpowiedniej konsystencji. I już :-)


W porównaniu z peelingiem kawowym, ten jest o wiele bardziej delikatny. Jest ciekawą odmianą, kiedy nie mam ochoty na mocne tarcie. A poza tym super nawilża! Surowe masło Shea ma taką konsystencję, która mi niesamowicie utrudnia wtarcie go w ciało - brak mi czasu i cierpliwości. Ale tutaj sprawdza się genialnie. Jest to dla mnie kosmetyk dwa w jednym - zabieg zarówno peelingujący i mocno nawilązający.

Polecam zabieganym leniuszkom, nie trzeba używać balsamu ;-)

środa, 30 maja 2012

Majowe zakupy

Maj dobiega końca, raczej nie planuję zakupów w najbliższych dniach, więc czas na podsumowania kosmetycznych szaleństwa po sklepach - lub raczej w moim przypadku, w większości po allegro. Pomijam zakupy z BU oraz ZSK, pokażę inne moje skarby, niektóre już częściowo zużyte - co widać :-)


Zaczynając od lewej:
-tusz Wibo Growing Lashes - nie spodziewałam się, że mogę aż tak zachwycić się tuszem za 9zł :-)
-sztyft Carmex o zapachu limonkowym
-Carmex Moisture Plus w odcieniu peach
-krem BB, ciekawa alternatywa dla podkładu
-znany wszystkim płyn micelarny Biodermy, musiałam mieć opakowanie z tą genialną pompką :-)
-korektor L'Oreal Concealer Minerals odcień ivory
-tester pomadki Rimmela Classic Wine, niestety to nie jest mój kolor :-(
-Ziaja oliwka w żelu
-oliwka Johnson's Baby z aloesem - obie oliwki kupione na szybko, w ramach zastępstwa za oliwkę, której nie mogłam znaleźć... Teraz mam oleje z Alverde, i jestem zachwycona :-)
-dziwna herbata z Rossmanna o smaku.... sernika z truskawkami :-)



I dalsza część:
-krem z filtrem do cery tłustej La Roche-Posay, tak często pojawia się na blogach/filmikach, że musiałam się skusić :-)
-Travalo buteleczka na perfumy, genialny gadżet
-Joanna szampon Ultra Color system do włosów blond, rozjaśnianych i siwych, podobno nadaje platynowy odcień i pozbawia żółtawych refleksów, nie ukrywam, że jako farbowana blondynka wiele od niego oczekuję, dam znać :-)
-i oczywiście upragniony olejek Alverde paczula i czarna porzeczka, od pierwszego użycia to także mój olejek! :-)

Nawilżyłam olejkiem Alverde włosy - nie wiem, jak na nie podziała, ale ten zapach towarzyszący zasypianiu...mmmmniamm :-)


niedziela, 20 maja 2012

Mrożona herbata

Chyba znowu wraca do nas typowo wakacyjna pogoda :-)
W trakcie weekendu majowego, kiedy też pogoda nas rozpieszczała, swoje pragnienie gasiłam mrożoną herbatą domowej roboty. Jest pyszna, a do tego na pewno o wiele zdrowsza od tej dostępnej w sklepach.

Ja zwracam bardzo dużą uwagę na to co jem i to w dwojaki sposób. Z jednej strony walczę ze zbędnymi kilogramami, więc staram się jeść tak, aby ułatwić sobie zdobywanie wymarzonej sylwetki. Z drugiej strony staram się jeść zdrowo, unikać przetworzonego jedzenia, sztucznych dodatków. Myślę, że ułatwia to bycie nie tylko zdrową, ale i piękną :-)
Unikając tej zbędnej chemii w posiłkach zrezygnowałam ze wszelkich gotowych napojów - gazowanych czy nie, nieważne. Na co dziej piję wodę oraz herbaty ziołowe, owocowe. Ale latem, kiedy słońce grzeje, chce się wypić szklankę czegoś zimnego, z lodem, a woda z cytryną i/lub miętą mimo, że pyszna, czasem się nudzi ;-) I tu właśnie sprawdza się mrożona herbata.

Przygotowanie jest banalnie proste, cały sekret tkwi w chłodzeniu zaparzonej herbaty. Kiedy odstawiamy herbatę to wystygnięcia, ona "mętnieje" i pojawia się taki specyficzny nalot, którego nie chcemy w mrożonej herbacie. Dlatego herbatę bezpośrednio po zaparzeniu należy gwałtownie schłodzić - ja do kubka z esencją wrzucam 8-10 kostek lodu, mieszam i już :-) Słodzę (cukrem, miodem, syropem z agawy, ew. słodzikiem... do wyboru, do koloru), dolewam zimnej, przegotowanej wody.Wzbogacamy sokiem z cytryny, miętą, kawałkami cytryny lub limonki. Jeśli nie mam w domu żadnego z tych dodatków, podaję herbatę samą - też jest pyszna.

Ja mam litrowy dzbanek, na taką ilość wystarcza 1 torebka herbaty (oczywiście można zaparzyć liściastą), ale myślę, że już na 1,5 litra użyłabym dwóch torebek.

Lubicie mrożoną herbatę? :-)

wtorek, 15 maja 2012

Biochemia Urody i Zrób Sobie Krem

Brakowało mi czasu, aby się pochwalić, więc dopiero teraz piszę, że dotarły do mnie zamówienia z Biochemii Urody oraz ze strony Zrób Sobie Krem. To są moje pierwsze zamówienia, przyszły w ekspresowym tempie, szczególnie to z Biochemii Urody. Kiedyś dziewczyny narzekały, że wysyłka trwa bardzo długo, więc teraz także i ja potwierdzam zmianę na lepsze w tym temacie :-)
Znakomita większość mojego zamówienia prezentuje się właśnie tak:


Teraz jest jeszcze oczywiście za wcześnie na recenzję, ale może chociaż pokrótce napiszę, co zamówiłam
Z Biochemii Urody przede wszystkim upatrzone Serum Granat - i tu już czuję, że będę zadowolona :-)
Poza tym 4x maseczki w tabletce (po dwa komplety dla mnie i dla mamy) oraz pilling enzymatyczny - postanowiłam nie katować mojej naczynkowej cery pillingami mechanicznymi, zobaczymy, jak ten się sprawdzi. Jestem po pierwszym użyciu, więc za wcześnie, aby cokolwiek o nim powiedzieć.
Natomiast mogę powiedzieć jedno: odkąd zaczęłam przykładać się do dbania o swoją cerę naczynkową, nie traktując już jak cery normalnej, stosując kosmetyki przeznaczone do tego typu cery, albo przynajmniej takie, które nie podrażniają jej niepotrzebnie - zauważyłam naprawdę ogromną poprawę, widoczne zmniejszenie zaczerwienień. Przekonałam się, że warto, choć podchodziłam z rezerwą i przekonaniem, że nic już nie zmieni jej stanu.
Wracając do zamówień - to ze strony Zrób sobie krem było nieco większe. Zamówiłam hydrolat z róży (ciekawy zapach, choć wciąż nie do końca wiem, jak mogę go stosować. Dziś idealnie sprawdził się do zmycia pillingu enzymatycznego), surowe masło Shea, trzy olejki eteryczne - cytrynowy, cyprysowy oraz eukaliptusowy (upatrzonych mam jeszcze kilka... kilkanaście :-)). Do własnoręcznego robienia maseczki zamówiłam czerwoną glinkę, olej z nasion herbaty oraz ekstrakt z soku z mandarynki - to co mnie zdziwiło, to brak wyczuwalnego zapachu. Oczywiście, jak już przetestuję maseczkę, dam znać. Sama jestem bardzo ciekawa jej efektów. Zamówiłam jeszcze potrójny żel hialuronowy - mieszam go z Serum Granat, taką mieszankę stosuję tylko raz dziennie, wieczorem. Do swojego zamówienia dostałam mały gratis. Gratis, jak to gratis - cieszy zawsze, choć akurat w tym przypadku, nie wiem co z nim zrobić - szczególnie z tą witaminą B3. Jakieś propozycje? :-)



Muszę Wam się do czegoś jeszcze przyznać - zabawa w małego chemika była przednia!! :-)


poniedziałek, 7 maja 2012

Domowe SPA

A może raczej domowa produkcja kosmetyków? Tworzenie kosmetyków z tego, co znalazłam w swojej kuchni. Chodziły za mną dwa patenty do wypróbowania, dziś znalazłam chwilę dla siebie i szok... są genialne! Być może dla wielu osób są już znane, jednak muszę podzielić się swoim zachwytem :-)

Na pierwszy ogień poszła maseczka z aspiryny, w wersji uproszczonej, następnym razem dodam do niej "wnętrze" kapsułek z witaminami A+E - myślę, że dwie wystarczą. Jak przygotowuje się taką maseczkę? W odrobinie wody rozpuszczamy 4 tabletki zwykłej aspiryny, dodajemy łyżeczkę jogurtu greckiego (dziś u mnie serek homogenizowany) i ewentualnie wyciśnięte kapsułki A+E. Bardzo proste. Nałożyłam na 20 minut, zimny serek dawał przyjemne uczucie chłodzenia. Niezbyt łatwo się ją zmywa, w maseczce pozostają drobinki aspiryny, a ja - ze względu na naczynkową cerę - staram się unikać mechanicznego pillingu, dlatego było z tym zmywaniem trochę zabawy.
Potrzeba więcej czasu, aby ocenić efekty, będę tę maseczkę stosować raz w tygodniu. Ale już po pierwszym użyciu moja cera była rozjaśniona, gładka, pory zamknięte. Podobno jest to świetny sposób na pozbycie się zaskórniaków, póki co jestem zadowolona.

Drugi, bardziej wyczekiwany przeze mnie produkt, to peeling kawowy... Mnóstwo osób zachwala go na blogach i wiecie co? Mają rację, jest fenomenalny i żaden gotowy peeling się do niego nie umywa!


Wypróbowałam peeling z zaparzonej kawy ( w przerwie na parzenie relaksowałam się maseczką na twarzy :-) Trzy bardzo czubate łyżki kawy mielonej zalałam odrobiną wody, tak aby pokryć fusy i odstawiłam. Przed użyciem dodałam odrobinę cynamonu, dodawanie soli lub cukru ma sens, przy robieniu pillingu z kawy "na zimno", w tym przypadku po prostu by się rozpuściło. Nie dolewałam już wody, ponieważ dość sporo wlało mi się jej na początku, i poszłam pod prysznic. Peeling niesamowity, nie ma potrzeby mocnego tarcia, wystarczą delikatne ruchy. Skóra jest gładka, jak nigdy, cudo... Myślałam, że dziewczyny przesadzają z tymi zachwytami, teraz już wiem, że nie. I wiem już, że zamiast kupować gotowe peelingi przerzucam się na kawę :-)
Śmieszył mnie mój wygląd w trakcie, ten brąz na mojej skórze :-) Akurat ja widziałam zaczerwienienie w trakcie, po zmyciu skóra była już tylko leciutko zaróżowiona. Jedynym minusem jest stan mojej łazienki po zabiegu. Wanna i ściany brązowe, oczywiście szybko się to zmywa. Ale dało mi to do myślenia, czy warto robić peeling z oliwką - a taki chciałam robić wtedy, gdy nie będę miała ochotę na parzenie kawy. Być może szorowanie łazienki nie będzie tego warte...

W każdym razie jestem pozytywnie zaskoczona, polecam wszystkim niedowiarkom, moja skóra jest jedwabiście gładka, nie mogę przestać jej głaskać... :-)

piątek, 4 maja 2012

Na dobry początek

Mogłam przewidzieć, że oglądanie filmików na YT i ciągłe czytanie blogów tym się skończy... Zachciało mi się mojego. I jest. I mam nadzieję, że nie będzie jednym z tych, które zamierają po pierwszym poście :-)

Powoli i mnie dopada moda na naturalne kosmetyki - czy może inaczej, na kosmetyki, które mają najmniej chemii, jak to tylko możliwe. Najlepszym przykładem na to jest fakt, że czekam na swoje pierwsze w życiu zamówienia z Biochemii Urody oraz Zrób Sobie Krem. Nie mogę się doczekać przesyłek! :-)

Przygodę z tego typu kosmetykami rozpoczęłam niedawno. Ciągle czytam o tych różnych niefajnych dodatkach, próbuje je zapamiętać. Wiem już, że SLS to zło. Z radością pobiegłam do łazienki aby sprawdzić, jak to wygląda w moich kosmetykach. Na pierwszy ogień poszły te do włosów, naturalne, bez silikonów, parabenów, byłam pewna, że nie znajdę w nich również SLS. Jak wielkie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że w obydwu szamponach SLS się jednak znajduje, na jednym z pierwszych miejsc listy składników... Szampony, o których mówię, to Syoss Silicone Free oraz L'Occitane Volumateur. L'Occitane ma w swojej ofercie szampony bez SLS, ale wiem to już po fakcie :-) Zdziwiła mnie tylko jedna rzecz - oba szampony raczej słabo się pienią, a to za pienienie się właśnie odpowiedzialny jest SLS. Daje to nadzieję, że może jest go mniej, niż w zwykłych szamponach :-)



Odżywka, którą widzicie na zdjęciach ma skład zdecydowanie lepszy, przynajmniej na moje niedoświadczone oko :-) Odżywka całkiem nieźle spisuje się na moich - zniszczonych ciągłym rozjaśnianiem - włosach. Jedyne co mi nie odpowiada w tych kosmetykach L'Occitane to ich zapach, ciężko mi go opisać... Nie jest może odpychający, ale wolałabym, żeby moje włosy pachniały inaczej :-)

W temacie pielęgnacji włosów - mam zamiar zacząć je oliwić, właściwie to już dziś, przed myciem. Na razie na sucho, w kuchni posiadam olej lniany i myślę, że będzie się do tego całkiem dobrze nadawał. Ciekawi mnie efekt :-) Do tej pory jedyne oleiste substancje, z którymi miały do czynienia moje włosy to olejek z firmy L'Oreal Mythic Oil. Dałam się na niego namówić mojej fryzjerce, trochę żałuję. Bo o ile moje włosy potrzebują tego typu specyfiku, żeby się nie puszyć, to o wiele bardziej lubiłam używać jedwabiu z Biosilku Silk Therapy. Ale cóż, olejek z L'Oreala trzeba z użyć (on chyba nawet nie chroni włosów przed wysoką temperaturą...), więc pozwalam sobie na zakup tylko tych malutkich opakowań jedwiabiu z Biosilku, taka chwila rozpusty ;-)


Taki trochę miszmasz wyszedł z tego pierwszego postu, mam jednak nadzieję, że da się to czytać :-) Więc żeby już kompletnie namieszać pochwalę się drobiazgiem, o którym zawsze marzyłam, nie mogłam go nigdzie znaleźć a koniec końców sprezentowała mi go miła Pani z małej drogerii w centrum Białegostoku. Żelowa opaska na oczy - zbawienie na moje sińce pod oczami, czy opuchliznę po nieprzespanej nocy. Ale najbardziej lubię połączenie gorącej kąpieli i takiego zimnego okładu - nie wiem jak was, ale mnie to bardzo relaksuje... :-)