środa, 30 maja 2012

Majowe zakupy

Maj dobiega końca, raczej nie planuję zakupów w najbliższych dniach, więc czas na podsumowania kosmetycznych szaleństwa po sklepach - lub raczej w moim przypadku, w większości po allegro. Pomijam zakupy z BU oraz ZSK, pokażę inne moje skarby, niektóre już częściowo zużyte - co widać :-)


Zaczynając od lewej:
-tusz Wibo Growing Lashes - nie spodziewałam się, że mogę aż tak zachwycić się tuszem za 9zł :-)
-sztyft Carmex o zapachu limonkowym
-Carmex Moisture Plus w odcieniu peach
-krem BB, ciekawa alternatywa dla podkładu
-znany wszystkim płyn micelarny Biodermy, musiałam mieć opakowanie z tą genialną pompką :-)
-korektor L'Oreal Concealer Minerals odcień ivory
-tester pomadki Rimmela Classic Wine, niestety to nie jest mój kolor :-(
-Ziaja oliwka w żelu
-oliwka Johnson's Baby z aloesem - obie oliwki kupione na szybko, w ramach zastępstwa za oliwkę, której nie mogłam znaleźć... Teraz mam oleje z Alverde, i jestem zachwycona :-)
-dziwna herbata z Rossmanna o smaku.... sernika z truskawkami :-)



I dalsza część:
-krem z filtrem do cery tłustej La Roche-Posay, tak często pojawia się na blogach/filmikach, że musiałam się skusić :-)
-Travalo buteleczka na perfumy, genialny gadżet
-Joanna szampon Ultra Color system do włosów blond, rozjaśnianych i siwych, podobno nadaje platynowy odcień i pozbawia żółtawych refleksów, nie ukrywam, że jako farbowana blondynka wiele od niego oczekuję, dam znać :-)
-i oczywiście upragniony olejek Alverde paczula i czarna porzeczka, od pierwszego użycia to także mój olejek! :-)

Nawilżyłam olejkiem Alverde włosy - nie wiem, jak na nie podziała, ale ten zapach towarzyszący zasypianiu...mmmmniamm :-)


niedziela, 20 maja 2012

Mrożona herbata

Chyba znowu wraca do nas typowo wakacyjna pogoda :-)
W trakcie weekendu majowego, kiedy też pogoda nas rozpieszczała, swoje pragnienie gasiłam mrożoną herbatą domowej roboty. Jest pyszna, a do tego na pewno o wiele zdrowsza od tej dostępnej w sklepach.

Ja zwracam bardzo dużą uwagę na to co jem i to w dwojaki sposób. Z jednej strony walczę ze zbędnymi kilogramami, więc staram się jeść tak, aby ułatwić sobie zdobywanie wymarzonej sylwetki. Z drugiej strony staram się jeść zdrowo, unikać przetworzonego jedzenia, sztucznych dodatków. Myślę, że ułatwia to bycie nie tylko zdrową, ale i piękną :-)
Unikając tej zbędnej chemii w posiłkach zrezygnowałam ze wszelkich gotowych napojów - gazowanych czy nie, nieważne. Na co dziej piję wodę oraz herbaty ziołowe, owocowe. Ale latem, kiedy słońce grzeje, chce się wypić szklankę czegoś zimnego, z lodem, a woda z cytryną i/lub miętą mimo, że pyszna, czasem się nudzi ;-) I tu właśnie sprawdza się mrożona herbata.

Przygotowanie jest banalnie proste, cały sekret tkwi w chłodzeniu zaparzonej herbaty. Kiedy odstawiamy herbatę to wystygnięcia, ona "mętnieje" i pojawia się taki specyficzny nalot, którego nie chcemy w mrożonej herbacie. Dlatego herbatę bezpośrednio po zaparzeniu należy gwałtownie schłodzić - ja do kubka z esencją wrzucam 8-10 kostek lodu, mieszam i już :-) Słodzę (cukrem, miodem, syropem z agawy, ew. słodzikiem... do wyboru, do koloru), dolewam zimnej, przegotowanej wody.Wzbogacamy sokiem z cytryny, miętą, kawałkami cytryny lub limonki. Jeśli nie mam w domu żadnego z tych dodatków, podaję herbatę samą - też jest pyszna.

Ja mam litrowy dzbanek, na taką ilość wystarcza 1 torebka herbaty (oczywiście można zaparzyć liściastą), ale myślę, że już na 1,5 litra użyłabym dwóch torebek.

Lubicie mrożoną herbatę? :-)

wtorek, 15 maja 2012

Biochemia Urody i Zrób Sobie Krem

Brakowało mi czasu, aby się pochwalić, więc dopiero teraz piszę, że dotarły do mnie zamówienia z Biochemii Urody oraz ze strony Zrób Sobie Krem. To są moje pierwsze zamówienia, przyszły w ekspresowym tempie, szczególnie to z Biochemii Urody. Kiedyś dziewczyny narzekały, że wysyłka trwa bardzo długo, więc teraz także i ja potwierdzam zmianę na lepsze w tym temacie :-)
Znakomita większość mojego zamówienia prezentuje się właśnie tak:


Teraz jest jeszcze oczywiście za wcześnie na recenzję, ale może chociaż pokrótce napiszę, co zamówiłam
Z Biochemii Urody przede wszystkim upatrzone Serum Granat - i tu już czuję, że będę zadowolona :-)
Poza tym 4x maseczki w tabletce (po dwa komplety dla mnie i dla mamy) oraz pilling enzymatyczny - postanowiłam nie katować mojej naczynkowej cery pillingami mechanicznymi, zobaczymy, jak ten się sprawdzi. Jestem po pierwszym użyciu, więc za wcześnie, aby cokolwiek o nim powiedzieć.
Natomiast mogę powiedzieć jedno: odkąd zaczęłam przykładać się do dbania o swoją cerę naczynkową, nie traktując już jak cery normalnej, stosując kosmetyki przeznaczone do tego typu cery, albo przynajmniej takie, które nie podrażniają jej niepotrzebnie - zauważyłam naprawdę ogromną poprawę, widoczne zmniejszenie zaczerwienień. Przekonałam się, że warto, choć podchodziłam z rezerwą i przekonaniem, że nic już nie zmieni jej stanu.
Wracając do zamówień - to ze strony Zrób sobie krem było nieco większe. Zamówiłam hydrolat z róży (ciekawy zapach, choć wciąż nie do końca wiem, jak mogę go stosować. Dziś idealnie sprawdził się do zmycia pillingu enzymatycznego), surowe masło Shea, trzy olejki eteryczne - cytrynowy, cyprysowy oraz eukaliptusowy (upatrzonych mam jeszcze kilka... kilkanaście :-)). Do własnoręcznego robienia maseczki zamówiłam czerwoną glinkę, olej z nasion herbaty oraz ekstrakt z soku z mandarynki - to co mnie zdziwiło, to brak wyczuwalnego zapachu. Oczywiście, jak już przetestuję maseczkę, dam znać. Sama jestem bardzo ciekawa jej efektów. Zamówiłam jeszcze potrójny żel hialuronowy - mieszam go z Serum Granat, taką mieszankę stosuję tylko raz dziennie, wieczorem. Do swojego zamówienia dostałam mały gratis. Gratis, jak to gratis - cieszy zawsze, choć akurat w tym przypadku, nie wiem co z nim zrobić - szczególnie z tą witaminą B3. Jakieś propozycje? :-)



Muszę Wam się do czegoś jeszcze przyznać - zabawa w małego chemika była przednia!! :-)


poniedziałek, 7 maja 2012

Domowe SPA

A może raczej domowa produkcja kosmetyków? Tworzenie kosmetyków z tego, co znalazłam w swojej kuchni. Chodziły za mną dwa patenty do wypróbowania, dziś znalazłam chwilę dla siebie i szok... są genialne! Być może dla wielu osób są już znane, jednak muszę podzielić się swoim zachwytem :-)

Na pierwszy ogień poszła maseczka z aspiryny, w wersji uproszczonej, następnym razem dodam do niej "wnętrze" kapsułek z witaminami A+E - myślę, że dwie wystarczą. Jak przygotowuje się taką maseczkę? W odrobinie wody rozpuszczamy 4 tabletki zwykłej aspiryny, dodajemy łyżeczkę jogurtu greckiego (dziś u mnie serek homogenizowany) i ewentualnie wyciśnięte kapsułki A+E. Bardzo proste. Nałożyłam na 20 minut, zimny serek dawał przyjemne uczucie chłodzenia. Niezbyt łatwo się ją zmywa, w maseczce pozostają drobinki aspiryny, a ja - ze względu na naczynkową cerę - staram się unikać mechanicznego pillingu, dlatego było z tym zmywaniem trochę zabawy.
Potrzeba więcej czasu, aby ocenić efekty, będę tę maseczkę stosować raz w tygodniu. Ale już po pierwszym użyciu moja cera była rozjaśniona, gładka, pory zamknięte. Podobno jest to świetny sposób na pozbycie się zaskórniaków, póki co jestem zadowolona.

Drugi, bardziej wyczekiwany przeze mnie produkt, to peeling kawowy... Mnóstwo osób zachwala go na blogach i wiecie co? Mają rację, jest fenomenalny i żaden gotowy peeling się do niego nie umywa!


Wypróbowałam peeling z zaparzonej kawy ( w przerwie na parzenie relaksowałam się maseczką na twarzy :-) Trzy bardzo czubate łyżki kawy mielonej zalałam odrobiną wody, tak aby pokryć fusy i odstawiłam. Przed użyciem dodałam odrobinę cynamonu, dodawanie soli lub cukru ma sens, przy robieniu pillingu z kawy "na zimno", w tym przypadku po prostu by się rozpuściło. Nie dolewałam już wody, ponieważ dość sporo wlało mi się jej na początku, i poszłam pod prysznic. Peeling niesamowity, nie ma potrzeby mocnego tarcia, wystarczą delikatne ruchy. Skóra jest gładka, jak nigdy, cudo... Myślałam, że dziewczyny przesadzają z tymi zachwytami, teraz już wiem, że nie. I wiem już, że zamiast kupować gotowe peelingi przerzucam się na kawę :-)
Śmieszył mnie mój wygląd w trakcie, ten brąz na mojej skórze :-) Akurat ja widziałam zaczerwienienie w trakcie, po zmyciu skóra była już tylko leciutko zaróżowiona. Jedynym minusem jest stan mojej łazienki po zabiegu. Wanna i ściany brązowe, oczywiście szybko się to zmywa. Ale dało mi to do myślenia, czy warto robić peeling z oliwką - a taki chciałam robić wtedy, gdy nie będę miała ochotę na parzenie kawy. Być może szorowanie łazienki nie będzie tego warte...

W każdym razie jestem pozytywnie zaskoczona, polecam wszystkim niedowiarkom, moja skóra jest jedwabiście gładka, nie mogę przestać jej głaskać... :-)

piątek, 4 maja 2012

Na dobry początek

Mogłam przewidzieć, że oglądanie filmików na YT i ciągłe czytanie blogów tym się skończy... Zachciało mi się mojego. I jest. I mam nadzieję, że nie będzie jednym z tych, które zamierają po pierwszym poście :-)

Powoli i mnie dopada moda na naturalne kosmetyki - czy może inaczej, na kosmetyki, które mają najmniej chemii, jak to tylko możliwe. Najlepszym przykładem na to jest fakt, że czekam na swoje pierwsze w życiu zamówienia z Biochemii Urody oraz Zrób Sobie Krem. Nie mogę się doczekać przesyłek! :-)

Przygodę z tego typu kosmetykami rozpoczęłam niedawno. Ciągle czytam o tych różnych niefajnych dodatkach, próbuje je zapamiętać. Wiem już, że SLS to zło. Z radością pobiegłam do łazienki aby sprawdzić, jak to wygląda w moich kosmetykach. Na pierwszy ogień poszły te do włosów, naturalne, bez silikonów, parabenów, byłam pewna, że nie znajdę w nich również SLS. Jak wielkie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że w obydwu szamponach SLS się jednak znajduje, na jednym z pierwszych miejsc listy składników... Szampony, o których mówię, to Syoss Silicone Free oraz L'Occitane Volumateur. L'Occitane ma w swojej ofercie szampony bez SLS, ale wiem to już po fakcie :-) Zdziwiła mnie tylko jedna rzecz - oba szampony raczej słabo się pienią, a to za pienienie się właśnie odpowiedzialny jest SLS. Daje to nadzieję, że może jest go mniej, niż w zwykłych szamponach :-)



Odżywka, którą widzicie na zdjęciach ma skład zdecydowanie lepszy, przynajmniej na moje niedoświadczone oko :-) Odżywka całkiem nieźle spisuje się na moich - zniszczonych ciągłym rozjaśnianiem - włosach. Jedyne co mi nie odpowiada w tych kosmetykach L'Occitane to ich zapach, ciężko mi go opisać... Nie jest może odpychający, ale wolałabym, żeby moje włosy pachniały inaczej :-)

W temacie pielęgnacji włosów - mam zamiar zacząć je oliwić, właściwie to już dziś, przed myciem. Na razie na sucho, w kuchni posiadam olej lniany i myślę, że będzie się do tego całkiem dobrze nadawał. Ciekawi mnie efekt :-) Do tej pory jedyne oleiste substancje, z którymi miały do czynienia moje włosy to olejek z firmy L'Oreal Mythic Oil. Dałam się na niego namówić mojej fryzjerce, trochę żałuję. Bo o ile moje włosy potrzebują tego typu specyfiku, żeby się nie puszyć, to o wiele bardziej lubiłam używać jedwabiu z Biosilku Silk Therapy. Ale cóż, olejek z L'Oreala trzeba z użyć (on chyba nawet nie chroni włosów przed wysoką temperaturą...), więc pozwalam sobie na zakup tylko tych malutkich opakowań jedwiabiu z Biosilku, taka chwila rozpusty ;-)


Taki trochę miszmasz wyszedł z tego pierwszego postu, mam jednak nadzieję, że da się to czytać :-) Więc żeby już kompletnie namieszać pochwalę się drobiazgiem, o którym zawsze marzyłam, nie mogłam go nigdzie znaleźć a koniec końców sprezentowała mi go miła Pani z małej drogerii w centrum Białegostoku. Żelowa opaska na oczy - zbawienie na moje sińce pod oczami, czy opuchliznę po nieprzespanej nocy. Ale najbardziej lubię połączenie gorącej kąpieli i takiego zimnego okładu - nie wiem jak was, ale mnie to bardzo relaksuje... :-)